Rozmawia Anna Bobińska – neurologopeda
Mama sześcioletniego Jasia, Sylwia Grzebień, zgłasza się do mnie w styczniu 2020 z powodu niepokoju związanego z wybiórczą dietą chłopca, który konsekwentnie od lat eliminował coraz więcej produktów ze swojego menu. Gdy spotkałam Jasia, jadł może 10 produktów, nie łączył żadnych konsystencji, reagował histerycznie na próby zaproponowania mu innego posiłku. Jasiek akceptował jedną, konkretną bułkę z określonej piekarni, jadł jedną jedyną szynkę określonej marki, podobnie było z jogurtem. Był fanem fast foodów, szczególnie hamburgerów i frytek, lubił też pizzę pepperoni. Do tego wszystkiego, Jasiek uwielbiał słodycze i gdyby mógł, jadłby je bez końca…
Temat wybiórczości pokarmowej dotyczy coraz większej liczby dzieci. Coraz więcej rodziców zgłasza się z takim problem do specjalistów. Mama Jasia zgadza się na rozmowę ze mną o tym niezwykle ważnym temacie, trudach procesu terapii i odwadze w powiedzeniu „nie” sobie i najbliższym.
Historia 6-letniego Jasia. Od wybiórczości pokarmowej po akceptację
Anna Bobińska: Jesteście Państwo po 10 miesiącach terapii, która nie była łatwa, wręcz przeciwnie, była pełna pułapek. Jakie najważniejsze zmiany zauważyła Pani u Jasia?
Sylwia Grzebień: Obecnie jest tak, że Jasiek nie boi się jedzenia – to jest chyba najważniejsza rzecz. On już po to jedzenie przychodzi, jest w stanie go dotknąć, potrafi zaciekawić się nowościami. Dawniej, jeśli Jaś zobaczył coś nowego, to od razu pojawiał się krzyk – od razu próba pokazania, że jemu się to nie podoba i zaakcentowanie tego, że na to nie spojrzy, że to jest niedobre.
A.B.: Na wstępie negował, jakby z zasady.
S.G.: Negował wszystko to co miał na talerzu przed sobą. Natomiast w tym momencie Jasiek jedzenie traktuje zupełnie inaczej. Akceptuje więcej, choć czasami zdarza mu się, że przełoży część jedzenia gdzieś dalej lub odpowiednio skomentuje. Pamiętam, jak byliśmy na wakacjach, stołówce zawsze na talerzu, oprócz głównego dania podawano frytki oraz sałatkę. Jaś musiał przerzucić najpierw frytki i sałatkę na talerz męża i dopiero mógł jeść. Aktualnie nielubiane jedzenie może leżeć z boku.
A.B.: Na tym samym talerzu, byle nie dotykało…
S.G.: Tak, byle nie dotykało jego jedzenia. Dawniej było tak, że ketchup, który uwielbia, musiał być w osobnej miseczce. Teraz już ketchup może być na talerzu, może dotykać frytek i nie powoduje to histerii – Jaś sobie je delikatnie odsunie, a te które się ubrudziły, zje od razu. Inny przykład to mięso. Czasami jest pokrojone, położone na talerzu, i różnie bywa – spróbuje albo nie. Ale Jasiek wie już, że ma możliwość wyboru, że ma możliwość powiedzieć: „nie, tego nie chce spróbować, to nie wygląda tak jakbym chciał, żeby wyglądało” i tego nie włoży do buzi.
Myślę, że ta zmiana spowodowana jest płynącym z mojej strony spokojem. Jaś już wie, że moją reakcją będzie odpuszczenie na zasadzie: „No dobrze Jasiu, nie musisz. Niech to jedzenie sobie leży, nie musisz jeść, ale niech zostanie na talerzu”. On się czuje bezpieczniej, ja się czuję bezpieczniej i jakoś sobie z tym razem radzimy.
A.B.: Jak zmieniła się przez to sytuacja jedzeniowa? Co dał ten spokój, akceptacja?
S.G.: Jasiu, jak już widział, że przygotowuję coś do jedzenia to od razu informował, że on tego nie spróbuje, nie zje. Teraz jest tak, że jak ja coś przygotowuję, to on przychodzi i mówi: „o jak ładnie pachnie”. Kiedyś wszystko było „ble, niedobre”, zapachy też był okropne. Obecnie zapachy przestały mu przeszkadzać, a nawet zaczynają go zaciekawiać. Przychodzi zapytać „co tak ładnie pachnie?” Czasami Jasiu zauważa: „to ładnie pachnie ale nie wygląda na apetyczne”.
Myślę, że jest to ciekawość jedzenia. Jaś przychodzi i patrzy co robię w kuchni, jest często ze mną. Ćwiczymy też samodzielność – jedzenie na kolację robi sobie sam. Przygotowuje grzanki, sam sobie rozdziela kromki, wkłada ser, salami – oczywiście sam musi też spróbować. My jedynie pomagamy mu na końcowym etapie wkładania do tostera, gdyż jest gorący. Podobnie jest z pasztetami, bardzo je polubił i sam sobie nimi smaruje kromki.
A.B.: I dzięki temu może poczuć się niezależny.
S.G.: Tak. W dodatku polubił grzanki robione przez moją mamę, która nie wkłada salami, ale zwykłą szynkę. U mamy salami nie ma. Zdarzały się dni, że on stwierdzał, że nie będzie jadł śniadania u nas, tylko zje u babci. W śniadaniu też jest progres, bo wybiera już z dwóch rodzajów płatków, wcześniej był tylko jeden.
A.B.: Czyli tak naprawdę zmiany ilościowe i jakościowe. Chciałam dopytać o szynkę u babci – wie, że ona jest w środku, w kanapce?
S.G.: Tak.
A.B.: Ale w domu jej nie zje. Ona przynależy do babci.
S.G.: Tak, babcia nie ma salami, więc Jasiek idzie na swego rodzaju kompromis.
A.B.: To duża zmiana, bo przypomina mi się sytuacja, gdy Jaś jadł bułki tylko z jednej piekarni…
S.G.: Teraz już próbuje innych bułek, ale muszą być chrupiące, to jest podstawowa zasada. Co śmieszniejsze, to Jaś tej chrupiącej skórki nie zjada, zjada tylko środek tej bułeczki, musi jednak poczuć, że jest chrupiąca. Ostatnio polubił bułeczki maślane, te zjada w całości, ale muszą być mięciutkie. Zauważyłam, że im mniej naciskam, tylko po prostu zostawiam mu możliwość wyboru, jest dużo łatwiej. Ważne, jeśli inicjatywa wychodzi od niego, chociaż czasami się z niej wycofuje. Opowiem taki przykład: Zosia, młodsza siostra Jasia, piła sok pomarańczowy. Zapytał mnie, co ona pije, odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że sok. Powiedział, że chce spróbować. Stwierdził, że nie do końca odpowiada mu smak, ale sam dodał, że jest zadowolony, że spróbował, bo już wie, jak on smakuje. Progres.
A.B.: Pojawiła się u Jasia otwartość na nowości.
S.G.: To prawda. Jakiś czas temu przestał jeść jabłka. Ostatnio u babci w ogródku poszedł z kuzynką zerwać jabłka z jabłonki i zjadł całe, pomimo że było kwaśne. Sam sobie zerwał, sam wybrał z drzewa, zjadł z apetytem. Zerwane z drzewa jabłko, nieobrane, nieidealne… właśnie ono mu smakowało.
A.B.: Pamiętam, że był też taki etap, że on nawet jak coś próbował, to potem szybko się z tej próby wycofywał.
S.G.: Był taki moment w życiu Jasia, że jeszcze nie spróbował, nie włożył do buzi, a już miał odruch wymiotny. Ten etap, który był niezwykle trudny, trwał naprawdę długo… Próbowałam go nieraz nakłaniać – jeszcze wtedy to robiłam, mówiłam, żeby chociaż spróbował, ugryzł, polizał. Niczego to nie zmieniało, a tylko pogarszało sytuację. Teraz jest zupełnie inaczej. Jaś wie, że nie musi jeść tego czy tamtego i że to jest w porządku. Paradoksalnie, Jasiek zaczął częściej próbować i jego opór się skończył.
Jak rozpoznać, że dziecko ma problem z jedzeniem ? Wybiórczość pokarmowa czy neofobia ?
A.B.: Opowiedzmy trochę o tym, jak to się wszystko zaczęło. Kiedy zauważyła Pani, że Jasiek niepokojąco odrzuca kolejne produkty?
S.G.: Sytuacja zaczęła się pojawiać, jak Jasiek miał 1,5 roku. Wcześniej nie było żadnych problemów z jedzeniem.
A.B.: Brzmi jak neofobia…
S.G.: Tak. Powoli coś odrzucał, ale miał swoje potrawy, które były bezpieczne i było ich dość sporo. Później zaczął zwracać uwagę na zmiany w produktach, które lubił (parówki, mięso w zupie pomidorowej). Jasiek zawsze znajdował sobie argumenty, by odrzucać coraz więcej produktów. Tak naprawdę był moment, kiedy zostaliśmy na 3, 4 składnikach, które byliśmy w stanie mu wprowadzić i które akceptował. W efekcie na śniadanie, obiad i kolację jadał jedno i to samo. To był taki moment zwrotny, zaczęłam się poważnie martwić. Przestały mi wystarczać pocieszenia z zewnątrz i dobre rady typu „on z tego wyrośnie”. Niestety, teraz wiem, że dzieci takie jak Jaś nie zaczną jeść, jeżeli się im nie pomoże.
A.B.: Spotkałyśmy się niecały rok temu. Wprowadziliście Państwo pewnego rodzaju rewolucję w swoje życie, co zaprocentowało. Pani pomysłowość miała tu tez duże znaczenie i relacja, jaką Państwo macie ze swoim dzieckiem.
S.G.: Dziękuję. Ale tak naprawdę to Pani nas nakierowała na to podejście. Dopóki nie zaczęliśmy inaczej postępować, staliśmy w miejscu albo wręcz cofaliśmy się, bo cóż, była jednak ta presja, próbowaliśmy wszelkimi sposobami go nakłaniać. Taki schemat pochodzi ode mnie z domu, pamiętam takie słowa: „masz zjeść do końca, nie odejdziesz od stołu, dopóki nie zjesz”.
Na czym polega responsywne podejście do jedzenia
A.B.: Weszła Pani na drogę responsywności, łamiąc schemat. Mam tu na myśli responsywne podejście – czyli pełne uważności na dziecko i jego potrzeby, dopasowanie swojego postępowania do tego, jak reaguje na nie dziecko, ale tez uważności i umiejętność zmiany, gdy dziecko tego wymaga.
S.G.: Tak, ale chcę podkreślić, że to nie było łatwe, bo na początku Jasiek wykorzystywał to mocno i próbował odrzucać kolejne produkty. Dopiero potem zorientował się, że to on chodzi głodny, a nie ja. Nauczył się też pytać o jedzenie i zrozumiał, że w moich propozycjach zawsze będzie propozycja bezpieczna i że będzie miał możliwość wyboru tego, co on lubi. Dzięki temu, pomalutku doszliśmy do etapu, w którym propozycja nie powodowała wycofania, ucieczki czy oporu. Myślę, że to pomogło.
A.B.: Co może zmylić w terapii?
S.G.: Cukier. Zwłaszcza, że większość soków jest jeszcze dosładzanych, prawda? Podnosi się poziom cukru w organizmie, co daje informacje do mózgu: jestem najedzony.
A.B.: Poza tym, nie myśli się o tym, że ta, weźmy dla przykładu – kostka czekolady, jest mała, ale ma dużo kalorii, więc w brzuszku nie daje uczucia sytości, ale da organizmowi energię. Organizm dostaje energię, więc nie upomni się o nią, wysyłając sygnał o poczuciu głodu.
S.G.: Tak. Pomyślałam też o tym, że presja rodzi kolejny błędny krok: puszcze Ci bajeczkę, to zjesz. Nie baw się już tym jedzeniem, tylko jedz, a z bajeczką to się udaje. Nieważne, że dziecko je wtedy bez świadomości. Dla mamy, babci, cioci liczy się pełny brzuszek… A potem, dramat: ono nie chce jeść bez tabletu!
A.B.: Dużo dzieci z gabinetu terapeuty karmienia ma takie właśnie doświadczenia.
S.G.: Tu jest problem. Wiem, że dziecko nie myśli o tym, że je, gdy ogląda bajkę. Jaś miał za to inny problem – nie potrafił wysiedzieć przy posiłku. Po jednym kęsie odbiegał od stołu i wracał po następnego.
A.B.: Dziś jest inaczej?
S.G.: Tak. Siedzi przy stole, bawi się, wkłada do buzi kilka gryzów i jak przeżuwa, to znowu się bawi. Tylko czasami trzeba mu przypomnieć o tym, że jest w trakcie jedzenia.
A.B.: Czyli troszkę zapomina o tym, że je. (uśmiech)
S.G.: Troszkę tak.
Przekupywanie, przemycanie jedzenia – czy to dobra metoda?
A.B.: Czy znane są Pani takie anty-strategie jak nakłanianie, przekupywanie, przemycanie?
S.G.: Tak, każdej z nich próbowałam. Przekupywanie: jak zjesz 10 łyżek zupy to dostaniesz czekoladkę. Szantażowanie: jak nie zjesz zupy to nie pójdziesz na podwórko. Porównywanie: popatrz Zuza zjadła, ona pójdzie zaraz się pobawić, ty nie. Długo towarzyszyły nam te błędne strategie, wymuszanie na Jasiu, nakłanianie. Popełniliśmy chyba wszystkie klasyczne błędy, jakie można popełnić.
A.B.: Jakie były efekty?
S.G.: Marne. Jasiek jak już widział, że przychodzi pora obiadu, to opracowywał plan, jak sobie poradzić z ta sytuacją. Zjadał dwie łyżki tego, co chciałam przeforsować, po czym mówił, że ma pełny brzuszek. Natomiast teraz, z perspektywy czasu widzę, jak to źle na niego wpływało, jaka krzywdę mu robiliśmy, bo on naprawdę przed każdym posiłkiem przeżywał stres. Zamykał się w sobie, próbował odciągnąć tę chwilę posiłku, wolał iść do toalety, wolał się kąpać. Jak trzeba było przyjść na śniadanie, to on nagle był bardzo zmęczony, musiał się położyć. Dziecko po prostu uciekało.
A.B.: To były strategie Jasia. Chciałabym zapytać o otoczenie i jego reakcje na wyeliminowanie presji. Mąż, babcie, ciocie…
S.G.: Mąż na szczęście bardzo szybko wszedł w proces terapeutyczny. W momencie, jak myśmy się zaczęły spotykać, to ja starałam się od razu wprowadzić podstawowe zasady, a mąż jeszcze przez pewien czas próbował „jak zjesz, to dostaniesz”. Przez chwilę się tu ścieraliśmy, ale dość szybko znaleźliśmy wspólny język i front. Dziś jest inaczej, Jasiek ma do wyboru kilka produktów, nadal na stole są bezpieczne produkty, ale pomału zaczyna też próbować nowości. Zastanawiałam się kiedyś, jak porównać nasza drogę przez to Jaśkowe niejedzenie. To jest jak zabawa na huśtawce. Najpierw huśtawka stoi w jednym miejscu, siadamy na niej, wybijamy się i lecimy do przodu. Jest fajnie, bo Jasiek próbuje nowych rzeczy. Po czym huśtawka zatrzymuje się w pewnym momencie i sobie wraca, a nawet jeszcze dalej się cofa. I to są takie momenty, kiedy Jasiek ma te gorsze dni…
A.B.: Regresy.
S.G.: Tak, i nawet to, co już wcześniej lubił, nagle zaczyna mu przeszkadzać. I potem znowu huśtawka się zatrzymuje i znowu zaczyna się rozpędzać, pojawiają się nowe produkty, jest ten moment euforii, kiedy wydaje nam się, że zaraz dotkniemy nieba i będzie wszystko dobrze, ale ona znów z powrotem… To jest taka zabawa. Trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że tak to wygląda i nie poddawać się w momencie kiedy jest regres, kiedy wracamy na tej huśtawce do tyłu i powolutku próbować pchnąć mocniej w drugą stronę, żeby jednak być bliżej tego nieba.
A.B.: Powiedziałabym, że ta huśtawka … wsiadamy na nią, nie wiedząc za bardzo, co nas czeka, trochę się boimy i to nasze pierwsze rozhuśtanie jest takie trudne, delikatne, aż do momentu, gdy poczujemy się pewniej. Ale są też wspomniane przez Panią regresy.
S.G.: Myślę, że w tym momencie wiele osób się poddaje. Po pierwszej euforii, gdy człowiek już naprawdę czuje skrzydła i radość, że się udało, dziecko zaczyna jeść coś nowego, niespodziewanie przychodzi zwrot, to co właśnie polubił przestaje mu smakować.
A.B.: Rzeczywiście czasami tak jest, że produkty które były tzw. pewniakami, są odrzucane.
S.G.: Tak, ale pojawiają nowe.
Jak bliscy mogą wspierać dziecko. Zaburzenia karmienia w kontekście rodziny.
A.B.: Pani Sylwio, chciałam zapytać o udział babć w procesie terapeutycznym.
S.G.: Moja mama, bo z nią mamy większy kontakt, na początku, jak to babcia – próbowała przekonywać na zasadzie „spróbuj przecież to dobre”, ale też porównywać Jasia do kuzynki, która jadła normalnie. Wtedy użyłam autorytetu specjalisty. W momencie, kiedy zaczęłyśmy się spotykać i zaczęłam mówić mamie, że to jest zalecenie fachowca, który ma doświadczenie i próbuje nam pomóc, mama otworzyła oczy i zaczęła starać się zmieniać podejście. Często pyta Jasia, na co ma ochotę, daje mu wybór. Widzę, że dużo ją to kosztuje, ale skończyła z presją – zwłaszcza, że widzi rezultaty. Mojej mamie bardzo zależy na tym, aby Jaś zaczął jeść zupy, ale dla niego to jeszcze za wcześnie.
A.B.: Zupy są w ogóle trudne. Dużo dzieci ma z nimi problem.
S.G.: Zwłaszcza, że tak naprawdę zupa – nawet jeśli robimy ją tak samo – za każdym razem może inaczej smakować.
A.B.: Chciałabym zapytać o wyjazdy, wyjścia do restauracji, jak to u Państwa teraz wygląda?
S.G.: Jest łatwiej. Nasz pierwszy wyjazd – jeszcze jak Jasiu był malutki, to był wyjazd fajny, bo wtedy nasz syn wszystko jadł. Kolejny był cięższy. Za każdym razem zastanawialiśmy się, co Jasiu zje i czy w ogóle coś zje. Teraz już jedziemy i wiemy, że będzie dobrze. Dajemy mu wybór. Idziemy w takie miejsca, w których podają potrawy, które Jasiu lubi. Czytamy mu menu, a Jaś sam dokonuje wyboru. i Nauczyliśmy się sobie radzić. Jeżeli jest naleśnikarnia i nie podają naleśnika z nutellą to jesteśmy przygotowani i mamy zapas nutelli przy sobie, prosimy o suche naleśniki i Jasiek je sobie smaruje. Wyjazdy nie powodują już takiego napięcia, niepokoju – czy będzie w menu coś dla Jaśka?
A.B.: To kwestia zmian, poszukiwanie rozwiązań i zasobów, jak na przykład branie ze sobą nutelli.
S.G.: Nie zaszkodzi, nie waży wiele. Nie wszędzie można zamówić naleśniki bez farszu. Jak jest pierogarnia, to sprawdzam, czy są leniwe i wtedy możemy też iść do pierogarni. Kiedyś to był duży problem. Chodziliśmy tylko tam, gdzie podawali frytki, ewentualnie zupę pomidorową. O dziwo w restauracjach, Jasiek zjadał pomidorową, trzeba było po prostu zamawiać „bez zielonego”. W tym momencie jest tak, że zawsze udaje nam się wybrać coś z karty. To duże odciążenie psychiczne.
A.B.: I duża zmiana, która zaczęła się od zmiany w zachowaniu podczas posiłku.
S.G.: Myślę, że pierwszym sygnałem było to, że Jasiek nie krzyczał, gdy proponowało mu się coś nowego. Kiedyś, jak dostawał coś, co mu nie odpowiadało, dostawał histerii. Ta histeria przejawiała się w tym, że krzyczał, powtarzał „ja tego nie zjem!”. Wpadał w amok, gdzie nie dało się już zaproponować nawet tej bezpiecznej alternatywy. Reagował histerycznie, bo był pewien, że będziemy go nakłaniać i przekonywać do tego, żeby chociaż spróbował. Pierwsze zmiany zauważyliśmy w sytuacji, gdy wychodziliśmy do restauracji. Nie baliśmy się, że Jasiek zacznie krzyczeć i wszyscy zaczną na nas patrzeć. To nam pokazało, że zaczyna się progres. Jaś dostawał danie na talerzu i pojawiało się tylko stwierdzenie „ja tego nie chcę, tato weź to z talerza, ja nie chcę, żeby to koło mnie leżało.” Spokojniejszym tonem, bez rozbieganego wzroku, strachu, pobudzenia.
Czy wybiórczość pokarmowa jest dziedziczona?
A.B.: Czy w rodzinie były przypadki wybiórczości?
S.G.: Wybiórczości jako takiej raczej nie.
A.B.: U dziadków?
S.G.: Nie kojarzę. Chociaż…mój mąż wspomina, że jak był mały, to chował się pod stołem, a babcia biegała za nim z łyżką i próbowała go nakłonić do jedzenia. Teraz już jest dobrze, ale mąż ma inny charakter.
A.B.: U Jasia jest jeszcze nadpobudliwość.
S.G.: Tak i jest dość duży opór, a w wyniku naszego nakłaniania stał się on jego regularną walką.
A.B.: Walka rodziców i dziecka.
Jak wprowadzić nowe produkty do menu dziecka
S.G.: Właśnie o to chodzi. Jeżeli jeszcze wcześniej wprowadzałam u Jaśka nowy produkt na zasadzie „musisz zjeść – nie odejdziesz od stołu dopóki nie zjesz”, to rzeczywiście zjadał, ale było to tak naprawdę jednorazowo. Tak, była to nasza wzajemna walka. Teraz, gdy wprowadzamy coś nowego, Jaś ma możliwość oswojenia się z nowym produktem. Tak było z pasztetem – oswajaliśmy go u Pani w gabinecie, Jaś go nie zjadł, ale wiedziałam, że idziemy dobrą drogą. Później robiłam kanapki w domu i zaryzykowałam, proponując mu kanapki z pasztetem, znał je. Wiedział, że to kolacja i jeśli nie zje, pójdzie spać głodny, to jego wybór. Jaś stwierdził, że spróbuje.
Zjadł kanapkę na kolację i przez kolejny tydzień codziennie na kolację jadł kromkę z pasztetem. Bardzo mu to posmakowało Nie jest zmuszany, nie wpajam mu, że musi je zjeść, bo jak nie to będzie głodny, tylko sam to wie. Teraz wprowadzamy masło, więc pytam, czy chce kanapkę z masłem, czy suchą i jest różnie – są dni kiedy chce z masłem, są dni, kiedy woli bez. Najważniejsze, że sam o tym decyduje. Jestem pewna, że masło czy pasztet zostaną z nami na dłużej niż gdybym użyła szantażu: „jak zjesz to dostaniesz bajkę na tablecie”. Jakie to ma znaczenie, że zje, skoro tak naprawdę chodzi mu o tablet?
A.B.: Kiedy zaczęliście ekspozycje, oswajanie masła?
S.G.: Masło proponowaliśmy bardzo często. Odkąd dowiedziałam się, że w przedszkolu mało jada i że są kromki z masłem. Tak naprawdę kromki z masłem miał często eksponowane w przedszkolu. Do próby wprowadzenia masła, zmotywowała mnie zerówka i kanapki dlatego zaczęliśmy je częściej eksponować w sierpniu. Zaczęliśmy z mężem opowiadać Jasiowi o naszych preferencjach żywieniowych. Mąż mówił, że sobie nie wyobraża jedzenia kromek bez masła, bo dla niego kromka bez masła jest bardzo sucha, przedstawił, jak on tego doświadcza.
Wykorzystaliśmy też to, że Jaś miał złamaną rękę. Mąż zaczął opowiadać, że masło dostarcza elementów do budowy kości, że tak jak potrzeba wielu rzeczy do budowy domu, tak samo potrzeba wielu do budowy kości. To był proces, w którym staraliśmy się mu wytłumaczyć po co nam masło. Dla Jasia to było logiczne. Zauważyliśmy, że wiele produktów jesteśmy w stanie pomalutku mu wprowadzić, jeżeli tłumaczymy, po co. Dzieci tego potrzebują. Zabranianie na zasadzie „nie bo nie” odnosi odwrotny skutek. Jeżeli wytłumaczymy dziecku np.: „nie rób tego, bo się poślizgniesz i złamiesz rękę” czy odniesiemy się do relacji i naszych emocji „nie rób tego, bo ja się o ciebie boję, wiem, że sobie dasz radę, ale mnie to przeraża”, to dziecko się zastanowi.
Miałam taką sytuację z Jasiem na placu zabaw. Rzeczywiście widziałam, że brał moje emocje pod uwagę i się wycofywał się z danego, ryzykownego działania. Tak samo jest z tłumaczeniem, po co je. Zauważyłam, że jeżeli ja dzielę się swoimi smakowymi odczuciami, Jaś również zaczyna być ciekawy jak dany produkt będzie jemu smakował.
Ostatni przykład: witamina C – wprowadziłam ją przy obecnej aurze, jesieni. Na początku Jasiek był bardzo oporny. Opowiadałam mu, jak moja mama podawała mi witaminę C i że ona jest bardzo kwaśna. Zapytałam, czy chciałby spróbować czegoś tak kwaśnego. Spróbował i stwierdził, że jest bardzo kwaśna, że jemu takie kwaśne rzeczy nie odpowiadają. Zaakceptowaliśmy jego odmowę, nie było przymusu. Skutkiem takiego postępowania było to, że czasami Jasiu przychodzi i mówi „Wiesz co mamo? Ja bym jeszcze raz spróbował czy to jest na pewno takie kwaśne, czy dalej smakuje tak, jak ty pamiętasz” i wtedy próbujemy oboje. Ja mówię, że smakuje dla mnie jak cytryna, a Jasiu, że jest dużo bardziej kwaśne.
Porównywanie bardzo nam pomaga. Jest to strategia akceptowana przez dziecko i działa dużo lepiej niż „spróbuj, bo to na pewno ci zasmakuje”. Takie założenie powoduje myśl w umyśle dziecka: „A skąd możesz wiedzieć? Wiesz lepiej ode mnie?”.
Jaką metodę wybrać? Podejście responsywne czy tradycyjne nakłanianie?
A.B.: Odbieramy dziecku prawo do decydowania o sobie, ale zaburzamy też jego samoregulację, odczucia płynące z własnego ciała. Matki, a zwłaszcza babcie wciąż nieufnie odnoszą się do podejścia responsywnego.
S.G.: Mam wrażenie, że to młodsze pokolenie, czyli nasze i jeszcze młodsze, jest bardziej otwarte na to, żeby w dziecku zobaczyć człowieka. Będąc fizjoterapeutką zauważyłam, że rodzice w dzisiejszych czasach poszukują odpowiedzi na niepokoje związane z rozwojem dziecka relatywnie wcześnie, uzyskując pomoc specjalistów. Gorzej jest z pokoleniem naszych mam, babć. Według nich, dziecko jest za małe, zbyt niedojrzałe, żeby o czymkolwiek decydować. Wiąże się z tym też nadawanie dzieciom bardzo negatywnych cech np.: „bo ono tobą manipuluje”, „ono cię sprawdza, na ile sobie może pozwolić”, „jak teraz odpuścisz, nie pozwolisz czegoś zjeść, to ono nigdy nie będzie chciało jeść”.
A.B.: Tak, to jest bardzo często słyszane od mam. Jak teraz odpuszczę, to ono już w ogóle nic nie zje.
S.G.: To jest tak naprawdę wmawiane nam przez nasze mamy. Jak można nie dać dziecku zjeść? Ono musi zjeść. Problemem jest słowo „musi”. Ono wcale nie musi, ono może. Może poczuć głód, żeby wiedzieć, po co je i dlaczego.
A.B.: Słowo „musi” jest tu kluczowe.
S.G.: Tak, wymazujemy je, a zastępujemy komunikatem: „Jak będziesz miał ochotę”, „Jak poczujesz potrzebę, możesz spróbować”, „Jak będziesz gotowy.”
Dlaczego w terapii karmienia ważne jest wsparcie dla całej rodziny nie tylko dziecka
A.B.: Język stwarza rzeczywistość, dlatego też to, jak mówimy o jedzeniu, wymaga zmiany. Co było najtrudniejsze podczas wprowadzania zmian i zaleceń, a co najbardziej pomogło w terapii Jasia? Co było dla Pani największym wsparciem?
S.G.: Wsparciem było to, że ktoś mi uświadomił, że moje myślenie nie jest błędne. Otoczenie wmawiało mi, że Jasiek z tego wyrośnie, a z biegiem czasu było tylko gorzej. Okazało się, że myślałam słusznie, że Jasiek to nie jest rozpieszczone dziecko, to nie jest dziecko, które gra na moich emocjach, że to nie jest dziecko, które próbuje zwrócić na siebie uwagę tym niejedzeniem. Okazało się, że tak jak czułam, Jasiek sobie nie radzi i potrzebuje pomocy. Myślę, że dużo matek się z tym zmaga, to jest problem społeczny.
Presja i wstyd, bo gdy dziecko w restauracji zaczyna krzyczeć, to wszyscy patrzą i sobie myślą: co za niewychowane dziecko. Z takim dzieckiem to można tylko w domu siedzieć. Ludzie nie rozumieją, że takie dziecko ma problem, że ono boi się jedzenia na takiej samej zasadzie/podobnie jak dorośli ludzie boją się pająków. To jest bardzo trudne doświadczenie. Ale ważne jest, żeby rodzice zdali sobie sprawę, że można pomóc dziecku z tego typu problemami. Potrzebna jest druga osoba – terapeuta, która potwierdzi obawy rodziców. Mama i tata też potrzebują pomocy.
A.B.: Problem niejedzenia u dziecka dotyczy najczęściej całej rodziny.
S.G.: Tak. Musi się zmienić myślenie, podejście do sytuacji, do dziecka i bycie asertywnym. Nie jest to łatwe, zwłaszcza w stosunku do babć. Powiedzieć własnej mamie czy teściowej „nie rób tego, ja sobie tego nie życzę. On ma prawo zdecydować czy chce zjeść, czy nie”, wymaga sporej odwagi. Pytała Pani, co jest najtrudniejsze w terapii… Najtrudniejsza jest walka z otoczeniem, z rodziną. Uświadomienie rodzinie, że w tym momencie gramy na naszych zasadach.
A.B.: Rodzina chce dobrze…
S.G.: Tak, ale przysłowie mówi, że dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane. Zarówno moja mama, jak i teściowa długo nie mogły zrozumieć i zaakceptować zmian, które wprowadziliśmy. W końcu same się przekonały, że z Jaśkiem dotychczasowe strategie namawiania czy przekupywania nie działają. Jako mama miałam duży problem z tym, żeby zaakceptować Jasia, bo jest głośny, bardzo ruchliwy. Czasem łapię się na tym, że zastanawiam się, jak odbierają go inni, czasem próbuję go tłumaczyć. Potem dochodzi do mnie, że przecież nie o to chodzi. Jaś jest moim dzieckiem, kocham go takiego, jakim jest… i niech będzie właśnie taki. Miłość polega na tym, że odpuszczamy. Pozwalamy drugiej osobie być tym, kim jest. Prawda jest taka, że jakby on był taki jak ja bym chciała, to nie byłby sobą. To by nie był Jaś. Nie powiem, zmiana myślenia wymagała dużo pracy nad sobą, rozmów z mężem.
A.B.: Ponieważ, jak już mówiłyśmy, problem dotyka całej rodziny.
S.G.: Czasami jeszcze łapię się na tym, żeby Jasiowi nie mówić: patrz, twoja siostra je, tez byś spróbował! To bardzo trudne, trzeba się pilnować, żeby nie porównywać rodzeństwa. Jaś doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że je wybiórczo, że to niełatwe. Nad tym też trzeba się skupić, pomyśleć i mieć kontrolę. Na początku naszej terapii, pomyślałam sobie/przeszła mi przez głowę myśl, że jak Zosia, siostra Jasia, zacznie rozszerzać dietę, to będę miała argument dla Jasia, żeby jadł więcej. Pojawia się pokusa działania na emocjach: „no popatrz, siostrzyczka zje, a ty nie zjesz?” Liczyłam też na to, że Jasiek patrząc, jak Zosia je, sam z siebie sięgnie po jedzenie. Niestety, to tak nie działa. Nie można wysługiwać się drugim dzieckiem, żeby „naprawić” to pierwsze.
A.B.: Dodatkowo może pojawić się rywalizacja między dziećmi i psuje się ich relacje. Niechcący.
S.G.: W dobrej wierze. Wierzę że mamy, mają swoją intuicję. Chciałabym to powiedzieć wszystkim zmartwionym mamom: wierzcie w siebie i swoją intuicję, bo tak naprawdę wy znacie swoje dzieci najlepiej, widzicie, jak reagują na to, co podsuwacie im do jedzenia. Widzicie ich emocje, czujecie je. Ufajcie sobie i jeśli naprawdę was coś niepokoi, to konsultujcie się. Poszukujcie, bo lepiej zareagować o jeden raz za dużo, niż oczekiwać na zmianę, która może się nie pojawić.
autor – Anna Bobińska